W dzisiejszej ‘gazecie’ (z 10 lipca) napisali, że większość z nas, Polaków, jest za parytetem względem płci, w przeciwieństwie do… obecnej minister ds. równego statusu kobiet .  Ot, co! Świat staje na głowie, można by rzec. Ja powiem: jestem z nas dumna! Jesteśmy mądrzejszym i bardziej świadomym społeczeństwem niż komukolwiek z nas oraz nich, czyli tych bardziej przy władzy, by się wydawało.

Więc na fali mojego buchającego właśnie patriotyzmu, będzie o kolejnym polskim specjale, czyli szynce. Temat rzeka. Bardzo męski. Moja ostatnia przygoda z szynką spektakularnie rozegrała się w odsłonie krajobrazu mazurskiego w towarzystwie pięknych kobiet i bardzo męskich mężczyzn, z których jeden uwędził, a inny przygotował do bezpośredniego spożycia naprawdę filmowy kawał szynki.

Heros Kwiatek i jego łup !

Obecni spożywali grube na półtora centymetra plastry ciepłej szynki używając w tym celu wyłącznie dłoni, które post fatum dobitnie zaświadczały o soczystości mięsa. Nie muszę dodawać, że towarzyszący mi pies Mister kompletnie oszalał 🙂 Szynka okazała się być kosmopolitką, ponieważ, ku zdumieniu, starannie wyselekcjonowana przyjechała ze stolicy i dopiero na miejscu – in the middle of nowhere mazurskiej głuszy – nabrała swojskiego charakteru i soczystej krzepy.

(to jest krzepka szyneczka !!!)

Przypomniała mi ona nagle o sosie Alfredo, o którym już wiele tygodni temu miałam napisać i … trochę zapomniałam. Być może musiał on poczekać na mazurskie olśnienia.Kiedyś czytałam, że sos ów genezę swoją ma w kapryśnej naturze kobiety z jednej strony, a wielkiej miłości z drugiej. Otóż ponoć tytułowy Włoch Alfredo głowił srodze się nad przypadłością swojej żony, która była… niejadkiem straszliwym. Toteż żeby zachęcić ją do spożywania bądź co bądź narodowego specjału, sporządził sos do pasty w oparciu o masło, śmietankę i parmezan. Dziś wariacji na temat takiego sosu z pewnością są dziesiątki.

Moja wzięła się ze szczególnego ostatnio zamiłowania mojej ukochanej Zuźki do spożywania makaronów z sosem białym. W odpowiedzi więc, wrzuciwszy już na wrzątek makaron (kształt dowolny, ale raczej z większą powierzchnią do oblepiania) na maśle przesmażyłam drobno posiekany czosnek wraz z pokrojoną w dość drobne paski szynką (i cały czas żałuję, że wówczas nie byłam w posiadaniu tej warszawsko-mazurskiej charakternej dziewuchy!). Kiedy już bardzo zapachniało, dorzuciłam zielony groszek i wlałam śmietanę (zawsze tłustą, wymieszaną ze szczyptą soli i szczyptą mąki razowej), zagotowałam. Popierzyłam, ze względu na obecność szynki nie soliłam. Dorzuciłam garść startego parmezanu, zamieszałam żeby się rozpuścił.

Ugotowany al dente i odcedzony makaron wrzuciłam do sosu, zamieszałam. Na stole obok talerza z daniem, podałam również drobno starty parmezan, do posypania już samodzielnie. Zdaniem Zuźki, której to małe święto obchodziliśmy, a także towarzyszącej jej Luli i Mary, danie okazało się być strzałem w dziesiątkę, mnie pozostaje dodać – polecam! Zwłaszcza, kiedy na naszej drodze spotkamy wszelkiej maści niejadków, również tych emocjonalnych ;-)))

Potrzebujemy:

– paczkę dobrego makaronu

– masło, pieprz

– cztery ząbki czosnku

– sześć grubszych i większych plastrów szynki

– puszka zielonego groszku

– kubeczek tłustej śmietany

– szczypta soli, szczypta mąki razowej

– opakowanie parmezanu