Cudze chwalicie, swego nie znacie – to ludowe porzekadło będzie najlepszą ilustracją do moich niedawnych zachwytów nad Kalabrią… Zapomniałam, jak bardzo kocham polskie Mazury – miejsce gdzie spędziłam wszystkie wakacje mojego szczęśliwego dzieciństwa i gdzie przez osmozę przyjmowałam od mojej Cudnej Babci Adeli prawdę o gotowaniu i karmieniu w imię miłości.

Najbardziej żałuję i nigdy sobie tego nie wybaczę, że nie poprosiłam jej o przedyktowanie przepisów na boskie pierogi z serem, wyjątkowej delikatności kluski na parze (w innych rejonach zwane pampuchami) czy obezwładniająco słodkie andruty i wiele, wiele innych.

(cudze chwalicie, swojego nie znacie)

W ostatni weekend zdarzyło mi się uczestniczyć w wyjątkowo sexy wydarzeniu, jakim niewątpliwie jest rajd, w szczególności rangi Mistrzostw Świata. Piękne dziewczyny i prawdziwi macho – wiadomo co tygrysy lubią najbardziej. Niewątpliwie wszyscy w okolicy od właścicieli hoteli, poprzez taksówkarzy, a na wykonujących najstarszy zawód świata paniach kończąc, doskonale na tym wydarzeniu zarobili. Z oczywistych powodów moja uwaga skupiła się na knajpach, w których dawno lub wręcz bardzo dawno nie byłam. Rezultat zwiedzania – 2:1 na korzyść mikołajskich przybytków.

O rozczarowaniach nie będę się rozpisywać – może jedynie ostrzegę przed restauracją serwującą ryby i owoce morza (w szyldzie), natomiast niewątpliwie z największą radością podzielę się zdecydowaną rekomendacją restauracji Hotelu Amax (boski pasztecik, obiecałam sobie wracać tam dotąd aż Szef Kuchni zgodzi się podzielić przepisem 😉 www.hotel-amax.pl oraz zlokalizowanej na rynku knajpki Wojciecha Malajkata www.malajkino.mikolajki.pl Ponieważ biesiadowaliśmy tam większą ilością osób, była szansa skosztowania wielu pyszności, wśród których królował pyszny smalczyk oraz babka ziemniaczana. Natychmiast postanowiłam odtworzyć ją w mojej kuchni.

Pamiętam, że zarówno moja Babcia jak i moja Mami uważały, że do ziemniaczanych wyrobów, typu placki, leniwe itp. zdecydowanie lepsze są ziemniaki stare, ale ponieważ mamy sezon, uznałam że młode muszą udźwignąć skalę oczekiwań. Ugotowałam kilogram i utłukłam z niecałą ćwiartką masła. Dodałam sporo pieprzu i bardzo płaską łyżeczkę startej gałki muszkatołowej. W między czasie w rondelku podsmażyłam dwie cebulki oraz dziesięć plastrów szynki (swoją drogą o super szynce już niebawem!) pokrojonych w grubą kostkę. Dodałam do ziemniaków. Kiedy nieco przestygły dodałam cztery żółtka oraz ubite na pianę cztery białka. Ostrożnie wymieszałam. Klasyczną blachę typu tortownica wysmarowałam masłem i wysypałam bułką tartą. Wyłożyłam masę, oprószyłam bułką również z wierzchu. Wstawiłam do piekarnika o temperaturze 220 stopni i piekłam 40 minut.

Podałam z cudnymi mazurskimi świeżymi koźlakami prosto z lasu, które przesmażyłam z dwiema cebulkami, podlanymi pięćdziesiątką krupniku, dodałam również kubeczek tłustej lekko zahartowanej solą śmietany wzbogaconej o pół łyżki mąki razowej.

(to te grzybki do babki)

Absolutna mazurska rozkosz w ustach 🙂 pachnąca zimnymi mokrymi porankami, zamglonymi wieczorami z obowiązkowym towarzystwem komarów i totalną wolnością otwartej przestrzeni, w moim przypadku dodatkowo już całkiem wybielonymi słodkimi wspomnieniami, kiedy niczego się jeszcze nie boisz i wszystko wydaje się możliwe i na wyciągnięcie ręki.

(baba z koźlakami)


Na babkę potrzebujemy:

– kg ziemniaków

– dwie cebulki

– dziesięć plastrów dobrej szynki

– cztery jajka

– masło, bułka tarta.

A do babki:

– kilkanaście świeżych grzybów

– dwie cebulki

– kubeczek śmietany

– sól, pieprz, pół łyżki mąki razowej.