Znam wiele osób, które pieczołowicie i długo przygotowują się do rozmaitych przyjęć. Sama wigilię i boże narodzenie planuję z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Z pewnością halloween do takich okazji nie należy. Tu króluje spontan i organizowanie się na ostatnią chwilę na wspólnych sąsiedzkich domówkach, bo drobiazg chodzi po okolicznych domach w poszukiwaniu cukierków, a starzy mogą się chwilę pobawić.

Sprawdzi się znakomicie bufet nieskomplikowanych i szybkich w przygotowaniu dań, jak np. pieczona papryka z anchois (jeśli nie macie cierpliwości obierać gorącej papryki ze skórki, swobodnie można kupić gotową hiszpańską paprykę w oliwie), nachosy z pikantną salsą, świnki w koszulkach (u mnie tym razem zwyciężyły z gotowaną szynką i serem królewskim).

Do tego zawijamy rozmarynowe grissini w połówki plastrów prosciutto crudo. Przekąska ta sprawdzi się również z inną wędliną. Oraz przygotowujemy halloweenowy hit tematyczny, czyli jajka pająki: W tym celu w osolonej wodzie gotujemy jaja 8 do 10 minut, szybko schładzamy zimną wodą i obieramy. Przekrawamy na pół i ostrożnie wydrążamy jedynie żółtka, które ucieramy widelcem. Dodajemy odrobinę kurkumy, solimy, pieprzymy. Jeszcze tylko łyżka majonezu i mieszamy. Farszem ostrożnie wypełniamy połówki jajek, na każdej układamy pół oliwki w roli korpusu pająka, z pozostałej połówki wycinamy odnóża, którymi otaczamy korpus. Gotowe!

Dobrej zabawy!

 

 

„zdrovo” partnerem wydania albumu „50 przepisów na jajka”

Marka polskich jaj „zdrovo”, należąca do lidera w produkcji jaj konsumpcyjnych w Polsce, firmy „Fermy Drobiu Woźniak”, współpracę z blogerką kulinarną, Moniką Ruszkowską.

Autorka, znana z bloga www.ekuchareczka.pl , napisała książkę „50 przepisów na jajka”. Album został atrakcyjnie wydany. Przepisy z wielu stron świata, sztywna okładka, duży format oraz niezwykle apetyczne fotografie sprawiają, że jaja stają się odkrytym na nowo i pożądanym składnikiem urozmaicającym codzienne menu.

Jajka są doskonałym źródłem witaminy D i dobrze przyswajalnego białka oraz wielu mikroelementów. Badania naukowe wykazują, że jajka są ważnym składnikiem zdrowego i wartościowego pożywienia każdego człowieka. Szczególnie ważne są w diecie dzieci i
młodzieży. W strategii „Ferm Drobiu Woźniak” i marki „zdrovo” edukacja i promocja zdrowego odżywiania odgrywają istotną rolę. Dlatego książka jest ważnym medium, wykorzystywanym w komunikacji firmy.

Fermy Drobiu Woźniak to jeden z największych producentów jaj konsumpcyjnych w Europie i lider w Polsce. Firma istnieje od 1986 r. Posiada w pełni zintegrowany system produkcji jaj konsumpcyjnych w cyklu zamkniętym, certyfikowany według m. in. BRC Global Standard for Food Safety, IFS Foods oraz autorskiego systemu bezpieczeństwa żywności EGGIDA. Firma dysponuje własnym systemem produkcji pasz i flotą ponad 250 pojazdów ciężarowych o normach emisji EURO 5 i EURO 6.

„Fermy Drobiu Woźniak” zostały dwukrotnie wyróżnione Złotym Laurem Konsumenta, Złotym Godłem Konsumenckiego Lidera Jakości oraz Orłem Eksportu województwa wielkopolskiego. Nowo wprowadzona marka „zdrovo” otrzymała wyróżnienie Konsumencki
Lider Jakości – Debiut 2018. Siedziba przedsiębiorstwa znajduje się w Żylicach nieopodal Rawicza.

 

 

Proces współpracy koordynuje „Hanami Communications”, agencja public relations Jerzego Ciszewskiego. 

Wspomaga portal:

www.publicrelations.pl

Choć to właśnie Wielkiejnocy większość Polaków nie wyobraża sobie bez jajek, co zrozumiałe, pamiętajmy, że warto do diety włączyć je na co dzień. Są zdrowe, pełne witamin i mikroelementów, odczarowane dawno temu z mitu sprawcy za wysokiego groźnego cholesterolu, znakomite (i szybkie w przygotowaniu) źródło białka, szczególnie doceniane przez amatorów sportów rozmaitych. Przeczytałam niedawno, że rekordziści, czyli Meksykanie zjadają ich ponad 370 rocznie. Moim ulubionym śniadaniem jest szakszuka z dwóch jaj i najchętniej jadłabym ją codziennie, serio! Co skądinąd zdaniem specjalistów, między innymi ze Światowej Organizacji Zdrowia, zapobiegałoby wielu chorobom cywilizacyjnym, między innymi otyłości.
Na Wielkanoc przygotowuję jaja w dwóch postaciach: najprostsze, czyli ugotowane na twardo podawane z kawiorem z łososia oraz jaja faszerowane na ciepło, które zaledwie kilka lat temu weszły do tradycji mojej rodziny. Dlaczego dopiero niedawno? Ponieważ, jak większość znanych mi kucharzących panicznie bałam się… krojenia skorupek. No bo jak? Jednym zdecydowanym ciosem, jak mieczem samurajskim? Czy raczej ostrożnie delikatnymi ruchami?
Okazało się, że najskuteczniejszy jest mój nóż do chleba, czyli z ostrzem piłką, którym ostrożnie, acz stanowczo, kroję ugotowane jaja na pół. Cała reszta to bułka z masłem.
Czyli, zaczynając od początku, jaja w temperaturze pokojowej wkładamy do ciepłej osolonej wody, gotujemy 8 minut, chłodzimy w lodowatej wodzie, osuszamy. Wciąż w skorupkach, ostrożnie kroimy na pół. Wydrążamy jaja ze skorupek, zachowując je na później, miażdżymy białka łącznie z żółtkami. Siekamy szczypior, dokładamy do jaj razem z majonezem, solimy, pieprzymy, mieszamy. Farszem ostrożnie nadziewamy zachowane skorupki, panierujemy w bułce tartej i smażymy na rozgrzanym klarowanym maśle. Podajemy gorące.
PISANKOVO SMACZNEGO!
Dla czterech osób:
– osiem jaj zdrovo.pl
– szczypior
– trzy łyżki majonezu
– sól, pieprz do smaku
– garść bułki tartej
– trzy łyżki masła klarowanego.

We wszystkich starych wierzeniach / religiach bardzo dużo uwagi poświęcano sposobowi odżywiania. W naszej cywilizacji stosunkowo od niedawna lekarze starają się edukować pacjentów i ich rodziny w tym zakresie. Osobiście, bardziej drążę temat w naturalnych okolicznościach, czyli od kiedy zachorowali moi bliscy. Nie wchodząc w detale, właściwie w każdej chorobie sprawdzi się kilka uniwersalnych zasad: wędliny samo zło / jak najrzadziej mięso / jeśli już to eko drób lub najwyższej jakości wołowina / owoce tak, ale w rozsądnych ilościach (cukier!) i właściwych porach (najlepiej do południa) / do syta i jak najwięcej warzyw, ziół i przypraw (witaminy, mikroskładniki, błonnik, niska wartość kaloryczna), wzbogacone odrobiną 'zdrowych’ tłuszczów (lepsze wchłanianie wartościowych substancji z warzyw). Zgodnie z powyższymi zasadami przygotowałam dziesiątki kombinacji warzyw, z których przepis na jedną z najbardziej ulubionych, czyli orientalne marchewki, poniżej.

Ponieważ mamy zimę, najlepiej będzie skorzystać z mrożonych marchewek oraz szpinaku, osobiście lubię baby marchewki Hortexu. Zaczynam od przesmażenia na rozgrzanym oleju drobno posiekanego imbiru, kiedy się podrumieni, dorzucam czosnek (opcjonalnie, jeśli osoba przewlekle chora pracuje i będzie zabierała 'pudełko’ ze sobą na lunch, lepiej zrezygnować z tej aromatycznej rośliny). Dokładamy marchewki, doprawiamy solą, cukrem i papryczką chili (ostatnio zakochałam się w suszonej papryczce chili w strąkach Kamis) oraz przykrywamy, po 10 minutach duszenia, dokładamy szpinak w liściach. Po kolejnych dziesięciu gotowe danie przekładamy do pojemników 'na jeden posiłek’ i obdarowujemy osobę chorującą, z zasłużonym poczuciem, że choć odrobinę pomagamy w powrocie do zdrowia.

Na tygodniowy zapas:

  • 4 opakowania baby marchewek marki Hortex
  • 1 opakowanie szpinaku w liściach
  • 7 cm korzeń świeżego imbiru
  • kilka papryczek chili
  • sól do smaku
  • brązowy cukier do smaku

 

Sałata nicejska smakuje wszystkim !

Do dziś pamiętam pierwszą, ale też każdą następną, wizytę we Nicei. Kamieniste plaże, zapach morza i luksusu, smak ostryg, muli i steka z tuńczyka z sałaty nicejskiej pozostanie ze mną na zawsze! Lokalesko, czyli w wawie najłatwiej właśnie o sałatę, zdecydowanie dostosowaną do asortymentu przeciętnego sklepu osiedlowego. Nie tylko latem bywa jednym z najczęściej (i najszybciej, co nie bez znaczenia!) przygotowywanych w moim domu dań.

Rukolę (dla ułatwienia kupuję już umytą) rozkładam na dużym talerzu lub osobnych dla każdego z ucztujących. W między czasie gotuję jajka na półtwardo i obieram pomidory. Jedne i drugie kroję w ćwiartki. Rozkładam na rukoli, wraz z czarnymi oliwkami oraz dobrej jakości tuńczykiem w dużych kawałkach (rzadko udaje mi się ustrzelić dobrej jakości świeży stek) oraz anchovis, w moim domu obowiązkowo marki 'Helskie’. W oryginale powinnyśmy dołożyć świeżą i jędrną zieloną fasolkę szparagową. Bez żalu rezygnuję, bo nie jestem ultra fanką. Doprawiam jednie pyszną oliwą i świeżo mielonym czarnym pieprzem.

Dla dwóch osób:

  • paczka rukoli
  • dwa pomidory malinowe
  • trzy jajka
  • duża garść czarnych oliwek
  • słoiczek bardzo dobrej jakości tuńczyka
  • puszka 'Anchovis Helskie’
  • pyszna oliwa, świeżo zmielony pieprz

 

Bliny zawsze ratują sytuację !

Muszę przyznać, że okolice 1 listopada nigdy nie należały do mojego ulubionego czasu, ale w tym roku szczególnie smutno i melancholijnie minęły mi zaduszki. Ponieważ z pobieżnie przeprowadzonego sondażu wynika, że większość odczuwa podobnie, śpieszę z kulinarnym remedium niezawodnym wieloaspektowo, jak chodzi o poprawę nastroju.

Proponuję bliny, których przygotowanie wprawdzie zajmie nam dłuższą chwilę, ale sam proces rośnięcia ciasta drożdżowego bywa balsamicznie kojący dla duszy, o zapachu nie wspominając! Dla tych z nas, którym Babcie szczęśliwie w dzieciństwie piekły ciasta, zrobienie własnego ciasta drożdżowego będzie symbolicznym zapaleniem świeczki ku Ich pamięci.

Wielką zaletą blinów jest ich integrujący charakter: siedzimy przy stole, częstujemy się gorącymi placuszkami i każdy komponuje dodatki wedle własnych upodobań, jest okazja do rozmów, inspiracji, wspomnień i planów. Nie spotkałam też nikogo, komu bliny by nie smakowały. A zatem zapraszajcie Ukochanych, Przyjaciół, Rodzinę (z kim czujecie się naprawdę wspaniale) i smażcie na późnopopołudniowy obiad bliny! Poczujmy pozytywną siłę płynącą z pokoleń, które już odeszły, ale też wielką radość z przebywania z tymi, którzy dziś są dla nas źródłem szczęścia 🙂

Dla czterech głodnych dorosłych:

– 20 g świeżych drożdży

– ćwiartka szklanki ciepłej wody

– łyżeczka cukru

– pół łyżeczki soli

– 2/3 szklanki mleka

– 2 jaja

– pół szklanki mąki gryczanej

– pół szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej

– 4 łyżki masła

Przygotowujemy zaczyn: mieszamy drożdże z wodą (ciepłą, ale nie gorącą) i połową cukru. Pozostawiamy na około 10 min w ciepłym miejscu.

Tymczasem w dużej misie lub garnku mieszamy obie mąki z żółtkami jajek, mlekiem, solą, resztą cukru i roztopionym oraz przestudzonym masłem. W osobnym naczyniu ubijamy białka ze szczyptą soli.

Mieszamy zaczyn z resztą ciasta. Kiedy już nie ma w nim grudek, delikatnie dodajemy pianę z białek. Naczynie z ciastem przykrywamy ściereczką i pozostawiamy w ciepłym nieprzewiewnym miejscu na minimum 2 godziny.

W między czasie przygotowujemy dodatki do blinów. Do żelaznego kanonu należy kawior ( w większości w postaci ikry łososia)  i kwaśna gęsta śmietana. W moim domu dodatkowo pojawia się marynowany lub wędzony łosoś w plastrach, śledzik oraz jajko ugotowane na twardo i pokrojone w kostkę. Jeśli chodzi o rozszerzanie tematu dodatków, to sky is the limit i kulinarna wyobraźnia ma szerokie pole do pohulania 🙂

Wyrośnięte ciasto ostrożnie łyżką wykładamy na rozgrzany olej. Smażymy krótko obustronnie do zrumienienia. Po usmażeniu odsączamy z tłuszczu przy pomocy papierowego ręcznika i przekładamy do żaroodpornego naczynia – w nim bliny poczekają na gości, przykryte folią aluminiową, w rozgrzanym piekarniku.

Podajemy bliny wraz z dodatkami na środku stołu: każdy sam będzie miał okazję przetestować, z jakimi dodatkami smakują najlepiej. SMACZNEGO!

Łosoś seler i pomidory, czyli jesień w pełni.

Piątkowo myślimy o rybie, ale też planami wybiegamy już łakomie do sobotnich i niedzielnych obiadów rodzinnych oraz tych we dwoje. I dziś właśnie taka propozycja, czyli jeszcze wciąż pachnące późnym słońcem pomidory z bazylią oraz zdecydowanie w swym najlepszym sezonie seler. A do tego krótko pieczony łosoś, który nawet absolutnie świeżemu debiutantowi nie może się nie udać. Pyszne danie, pełne prozdrowotnych składników, znakomicie i smakowicie odżywi nie obciążając i nie pozbawiając chęci na dalszy aktywny ciąg dnia czy wieczoru.

Rozpoczynamy od obrania selera i pokrojenia go w dość grubą kostkę. Warzywo zalewamy lekko posoloną i pocukrzoną chłodną wodą, którą zagotowujemy i na małym ogniu gotujemy seler do miękkości.

W między czasie obieramy sparzone wrzątkiem pomidory i filetujemy je, miąższ kroimy w dość drobną kostkę. W miseczce mieszamy z listkami bazylii i oliwą z oliwek.

Filetujemy łososia, wycinając zgrabne kawałki, które umyte i osuszone umieszczamy w dość ciasnym naczyniu do pieczenia. Zalewamy olejem co najmniej do połowy wysokości ryby. Solimy i obsypujemy świeżo zmielonym pepperoncino lub pieprzem w  zależności od upodobań. Wstawiamy do rozgrzanego do temperatury 180’C piekarnika na kwadrans do maksimum 20 minut w zależności od grubości filetów.

W tym czasie ugotowanego selera odcedzamy i mieszamy z masłem. Przeciskamy przez praskę lub tłuczemy.

Układamy na talerzu odsączone z tłuszczu upieczone ryby, obok podajemy puree z selera z odrobiną czarnej soli i salsę z pomidorów z bazylią. SMACZNEGO!

 

Sardynki & company

Z rozrzewnieniem wspominałam ostatnio wakacje spędzane w ośrodku wypoczynkowym nad pięknym jeziorem niedaleko Piszu. Okolica całkiem dzika sprzyjała rozmaitym inicjacjom. To tam właśnie uczyłam się pływać, tam samodzielnie łowiłam pierwsze ryby, tam również kilka lat później wypiłam pierwsze piwo – łomżyńskie, jeszcze butelkowane w małych tzw. granatach.

Wspomnienia te wywołane zostały… poprzez sardynki, które w formie pięknych świeżych filetów kupiłam gdzieś w sklepie. Z pewnością nie była to mała inwestycja, ale w charakterze pozwolenia sobie na niezbyt częsty luksus, sprawdziła się bardzo smakowicie. Pachnące wolnością i przestrzenią sardynki w pierwszej kolejności wylądowały na grillu dosłownie na trzy minuty. Pycha! To one właśnie przypomniały smak płotek własnoręcznie łowionych na pierwszą wędkę z leszczyny…

Kolejnym, w przypadku sardynek chyba najbardziej oczywistym, sposobem ich podania było krótkie usmażenie ich w głębokiej oliwie. Umyte i bardzo starannie osuszone filety przecięłam wzdłuż kręgosłupa. Wrzuciłam na rozgrzaną, ale nie dymiącą, oliwę. Smażyłam po półtorej minuty z każdej strony. Podałam osączone z nadmiaru oliwy przy pomocy papierowego ręcznika, jedynie z dodatkiem grubej soli i różowego pieprzu.

Dla dwóch osób potrzebujemy:

– 0,4 kg filecików sardynek

– 200 ml oliwy z oliwek, nie musi być z pierwszego tłoczenia

– sól, pieprz różowy

Łączny koszt to około 45 zł.

Śledzie podczas śledzików

choć wielu z nas nie zwraca już uwagi na religijne nakazy i zakazy, do czasowego poszczenia warto przekonać się również z powodów zdrowotnych. Naukowcy coraz głośniej przekonują do znacznego ograniczenia mięsa w jadłospisach na rzecz warzyw, owoców oraz, w szczególności tłustych, ryb. Jestem za!

W moim rodzinnym domu synonimem postu tak popielcowego, jak i wielkopiątkowego był śledź. Delikatne filety Mami podawała przykryte kołderką z kwaśnej śmietany wymieszanej z bardzo drobno posiekaną niewielką ilością słodkiej cebulki i tartym jabłkiem, obok obowiązkowo gotowane ziemniaki z masłem i koperkiem.

Stąd też i ja bardzo chętnie sięgam po śledzie i podaję je na rozmaite sposoby: w oleju z grubo siekanym szczypiorkiem lub drobno siekaną cebulą cukrową, pod pierzynką z majonezu z jajem lub z ogórkami małosolnymi, ze słodką papryką lub suszonym pomidorem. A ostatnio w oleju lnianym z koperkiem. Ten ostatni sposób szczególnie do polecenia na rozpoczętą właśnie wiosnę 🙂

 

Dla dwojga potrzebujemy:

– jedną tackę matiasów marki Lisner

– duży pęczek koperku

– pół szklanki oleju lnianego

– grubo zmielony pieprz czarny

 

Filety śledziowe odsączamy z zalewy i kroimy je na zgrabne kawałeczki na-raz-do-buzi, układamy na talerzu. Koperek myjemy, bardzo starannie odsączamy i niezbyt drobno siekamy. Mieszamy koperek z olejem lnianym i przykrywamy miksturą śledziki. Pieprzymy świeżo i grubo zmielonym pieprzem. SMACZNEGO!

 

Tarta tatin, słodka rozkosz zimową porą.

Tarte tatin, czyli jeden z podstawowych deserów francuskich bistro właśnie teraz będzie smakował znakomicie. Jabłka wciąż jeszcze są ‚żywe’ i nadają się do przetworzenia, a miodowo-maślano- karmelowy zapach pieczonej tarty otuli nas niczym najcieplejszy kaszmirowy koc.

Przyznam, że częściej przygotowuję wersję wytrawną tej tarty, która w ortodoksyjnym wariancie przygotowywana jest z jabłek, tak jak czyniła to jedna z sióstr Tatin, od której nazwiska jak widać nazwa pochodzi. Dziś poprawności tarte tatin strzeże specjalnie powołane stowarzyszenie z siedzibą w miejscowości, gdzie wciąż istnieje hotelik z restauracją, gdzie ponoć przez przypadek ciasto to zostało wypieczone.

Jeśli skorzystamy z gotowego ciasta francuskiego (bardzo polecam mrożone marki Blikle) dodatkowo posiada wielką zaletę szybkiego wykonania i długiego pieczenia, które sprzyja dzięki zapachowi snuciu zimowych opowieści i rozsmakowaniu się w dobrym towarzystwie. No, a kiedy już wyjdzie z pieca, to jeszcze tylko kulka dobrej jakości lodów waniliowych i … ROZKOSZ 🙂

Na okrągłą formę o średnicy około 24-28 cm potrzebujemy:

– opakowanie ciasta francuskiego

– 4-5 dorodnych jabłek

– 4 łyżki masła klarowanego

– 5 łyżek miodu mocno pachnącego, na przykład wrzosowego lub spadziowego lub gryczanego

– lody waniliowe

Jabłka obieramy i kroimy w ćwiartki lub ósemki w zależności od wielkości. W głębokiej patelni lub szerokim rondlu rozgrzewamy masło i dodajemy miód, karmelizujemy lekko. Dorzucamy jabłka i przesmażamy, tak aby w całości pokryte zostały karmelem. Przekładamy jabłka do formy do pieczenia i układamy je ‚brzuszkami’ do dna w ładnym porządku. Możemy dodatkowo obsypać je cukrem trzcinowym, jeśli lubimy słodkie oraz startym cynamonem. Przykrywamy (rozmrożonym) ciastem, zawijając brzegi do foremki. Nakłuwamy w kilku miejscach widelcem i wkładamy do rozgrzanego do 180 ‚C piekarnika na 40 minut. Po upieczeniu przy pomocy dużego (większej średnicy niż forma) talerza jednym ruchem odwracamy formę do góry dnem. Robimy to szybko i stanowczo, uważając żeby nie zalać dłoni gorącym karmelem. Odstawiamy na pięć minut, po czym kroimy na kawałki i jeszcze gorącą podajemy z lodami… lub bez . SMACZNEGO!

Bób, czyli ćwiczenia z cierpliwości

Wielka słabość do świeżego bobu w pełni sezonu okupiona jest zawsze poparzonymi opuszkami palców. Że skubanie właśnie ugotowanego ćwiczeniem z cierpliwości nieludzkiej jest nie do opowiedzenia, też nikomu nie trzeba udowadniać! Ale trud ten zawsze się opłaci! I to nie tylko towarzysko: pamiętam bardzo huczne i liczne imprezy w wielkim domu podwarszawskiej miejscowości, które bardzo często rozpoczynały się od wspólnego skubania wielkiego garnka bobu. W każdym razie w sezonie od tego właśnie zaczynaliśmy 😉

Uwielbiam bób w każdej postaci: na zimno, na ciepło, solo lub w dużym i bogatym towarzystwie. Jest znakomitym dodatkiem w sałatach, również tych solidniejszych w letnim sezonie z powodzeniem zastępujących dania obiadowe. Dobrze się komponuje z jajem, znakomicie z boczkiem. Wspaniale również udaje się z niego puree, szczególnie ze świeżą miętą.

Tym razem danie będące spełnieniem moich kulinarnych marzeń, czyli wszystkie ukochane składniki na jednej patelni. Ugotowany i wyskubany bób przesmażamy krótko na lekko przyrumienionym młodym czosnku, dodajemy pomidory malinowe, mieszamy z liśćmi kolendry, doprawiamy solą i grubo tłuczonym pieprzem kolendrowym. PYCHA 🙂

Dla dwojga bardzo głodnych wielbicieli bobu:

– 1 kg bobu

– 3 duże pomidory malinowe

– 3 ząbki czosnku

– duży pęczek naci kolendry

– sól, tłuczony pieprz kolendrowy.

Bób gotujemy w niewielkiej ilości osolonego wrzątku do dziesięciu minut. Wyskubujemy. Na patelni rozgrzewamy oliwę i bardzo delikatnie przyrumieniamy posiekany czosnek. Dodajemy bób, mieszamy. Dokładamy obrane i grubo pokrojone pomidory malinowe, solimy, pieprzymy, mieszamy i dorzucamy pobieżnie pokrojoną nać kolendry. SMACZNEGO!

ekuchareczka.pl
Najcześciej komentowane
eKuchareczka - blog o gotowaniu, kulinariach, karmieniu