W tradycji wigilijnej jedną z pierwszych potraw podawanych na stół jest czerwony barszcz z uszkami bądź z pierogami z grzybami. Najlepszy można poznać po intensywnym, czerwonym kolorze, ale i wyśmienitym zapachu, unoszącym się nad talerzem.

Moim sposobem na czerwony barszcz wigilijny jest baza z dwóch wywarów – grzybowego oraz warzywnego. Dla ich przygotowania niezbędne są:

na wywar warzywny :

2 litry wody

1 marchew

1 korzeń pietruszki

Około 30 g pora

1 cebula

Około 60 g korzenia selera

3 ząbki czosnku

6 ziaren ziela angielskiego

1,5 listka laurowego

na wywar grzybowy :

20 g suszonych grzybów

600 ml wody

Zawsze zaczynam od wywaru z grzybów, gdyż jego dobre przygotowanie wymaga odpowiedniego nasączenia suszonych grzybów. Przelewam do miski 600 ml wody, dodaje grzyby, po czym zostawiam wywar na całą noc. To pozwala wydobyć głębię smaków, która stanie się bazą do barszczu.

Następnego dnia przelewam wywar do garnka, następnie wstawiam go na mały ogień pod przykryciem do momentu zagotowania. Po około godzinie odcedzam grzyby, które później wykorzystam do farszu na pierogi. Sam wodny wywar stanie się jedną z podstaw do czerwonego barszczu wigilijnego.

W tym samym czasie przygotowuję także wywar warzywny. Warzywa obieram i kroję dosyć drobno, choć oczywiście każdy może kroić według własnych przyzwyczajeń i uznania. Tak przygotowane warzywa wrzucam do garnka z 2 l wody, który wstawiam na mały ogień. W tym momencie dodaję listek laurowy oraz ziele angielskie. Nakładam na garnek przykrywkę i gotuję wszystko przez około 40 min. Po tym czasie odcedzam warzywa, a powstały wywar stanie się drugim elementem bazowym barszczu.

Finałowe gotowanie

Aby czerwony barszcz wigilijny miał odpowiedni smak, nie może zabraknąć buraków i przypraw. W ostatniej fazie gotowania potrzebne są:

  • 800 g buraków czerwonych (przed obraniem)
  • 2 łyżki stołowe soku z cytryny
  • 0,5 łyżeczki papryki słodkiej
  • 0,5 łyżeczki pieprzu ziołowego
  • szczypta pieprzu czarnego
  • szczypta ostrej papryki
  • sól

Surowe buraki obieram, a następnie ścieram na dużych oczkach tarki. Do jednego garnka przelewam wywar z grzybów i warzyw, na końcu dodaję buraki. Wstawiam wszystko na małym gazie, po czym dodaję dla smaku przyprawy (papryka słodka, ostra, pieprz czarny oraz ziołowy, sól), a także dwie łyżki soku z cytryny. Tak przygotowany wywar gotuję przez około 30 min., następnie sprawdzam smak. Jeśli czegoś brakuje, można według uznania dodawać kolejne przyprawy. Gdy już wszystko jest przepyszne, a barszcz ma przepiękny, czerwony kolor, przecedzam go przez sito, otrzymując czystą zupę.

Dzięki tej recepturze czerwony barszcz wigilijny nie tylko ma intensywny, czerwony smak, ale również smakowity, grzybowy aromat. Wigilijni goście z pewnością będą zachwyceni.

 

Ugotowałam rosół. Składał się z dwóch ud ekologicznego kurczaka, jednego uda indyka oraz dwóch kawałków cielęciny w istocie przygotowanej, aby wylądować na patelni i być porządnymi kotletami – wylądowały w zupie. Do tego oczywiście włoszczyzna w postaci: trzech marchewek, dwóch pietruszek, niewielkim kawałkiem selera, maleńkim pora. Później dorzucamy przyprawy z zielem angielskim na czele. Warto wrzucić kilka liści laurowych. Zaznaczyć gałązką lubczyka; zimą wkroić kawałek świeżego imbiru.

Jako pierwsze wkładamy mięso, które następnie zalewamy zimną wodą. Generalnie przyświeca nam idea powolnego podgrzewania. Gdy się wrzuci mięso na wrzątek, białko się zetnie, co nie jest dobrą wiadomością. Najlepsze soki zostaną wewnątrz mięsa i nie trafią do rosołu. Co ważne, jeśli drób, mięso jest zamrożone, wcześniej należy je koniecznie rozmrozić. Ale generalnie, nie mając absolutnie nic przeciw mrożonkom, zwłaszcza warzywnym, akurat w wypadku rosołu upierałabym się przy świeżym eko bio mięsie. Wkładamy do zimnej wody i na najmniejszej możliwości podgrzewamy. Kiedy woda się zagotuje, łyżką zbieramy szumowiny z lustra zupy. Jeśli będziemy chcieli uzupełnić wodę, zdecydowanie polecam wrzątek. Raczej nigdy zimną wodą !

Ten wyszedł znakomicie, może właśnie dlatego, że do jego przygotowania zostały użyte wyłącznie ekologiczne produkty z ekologicznego sklepu, położonego gdzieś w centrum Warszawy …

Przyznacie, nazwa gumbo brzmi bardzo intrygująco: bo choć wpada w ucho od pierwszego razu, to z reguły nie niesie za sobą konkretnego skojarzenia. I bardzo dobrze, ponieważ odmian gumbo jest zapewne więcej niż rodzajów przygotowania polskiego bigosu, a przecież dobrze wiemy, że w każdym domu gotuje się go inaczej.

Podobno najbardziej typowe, właśnie luizjańskie, musi zawierać i skorupiaki i kiełbaski, koniecznie oczywiście seler, paprykę i cebulę. Koniecznie też zagęścić je trzeba zasmażką i okrą. Podobno domowe przepisy zazdrośnie strzeżone są przed udostępnianiem. Niestety, w mojej rodzinie brakuje mieszkańców Nowego Orleanu, zatem za inspirację posłużył mi przepis znaleziony w jednym z ostatnich numerów ukochanego Food&Travel.

Moje gumbo powstało w kuchni #domywPasymiu, co między innymi oznaczało, że wprawdzie krewetek użyłam mrożonych, ale pozostałe składniki pochodziły już z Mazur. Mimo braku okry i luizjańskich kiełbasek wyszło naprawdę znakomite: sycące, kojące, rozgrzewające = prawdziwy synonim comfort food w pasymskim wydaniu.

Dla kilkuosobowej rodziny potrzebujemy:

– ok.1,5 kg szczupaka lub innej ryby;

– 0,3 kg sporych krewetek;

– włoszczyzna;

– 1 cebula;

– 4 ząbki czosnku;

– jedna puszka pomidorów;

– jedna puszka czerwonej fasoli;

– dwie zielone papryki;

– mały kawałek selera;

– 3-4 łyżki mąki pszennej;

– olej;

– pieprz cayenne, papryka ostra, sól, cukier.

Filetujemy rybę: pozbawione ości filety kroimy w niewielkie kawałki i odstawiamy, wszystko pozostałe w niewielkim garnku zalewamy zimną wodą, dodajemy włoszczyznę i na małym ogniu gotujemy rybny wywar.

W dużym garnku przesmażamy na oleju posiekaną drobno cebulę i czosnek. Dodajemy pomidory oraz pokrojoną w niewielkie kawałki paprykę, a także fasolkę. Doprawiamy pieprzem cayenne, solą, ostrą papryką oraz bardzo delikatnie cukrem. Przykrywamy i dusimy na wolnym ogniu.

W między czasie przecedzamy wywar, który mieszamy z przygotowaną z mąki zasmażką. Tak zagęszczony bulion dolewamy do garnka z duszącymi się warzywami. Mieszamy. Zagotowujemy.

Na koniec dokładamy krewetki oraz filet z ryby. Zagotowujemy i trzymamy na ogniu trzy minuty. Podajemy solo lub w towarzystwie białego ryżu. Dekorujemy kolendrą lub pietruszką. SMACZNEGO!

Polska literatura miewała świetnych heroldów podróży, wina i bliskiej im kultury gastronomicznych peregrynacji. Chętnie myślimy w takich wypadkach tak o Józefie I. Kraszewskim i Melchiorze Wańkowiczu, jak i o Marku Bieńczyku czy Bogusławie Deptule. Ta książka  jest bez wątpienia wyrazem hołdu wobec nich. Półtora roku po wydaniu “Podróży z kwasem, garbnikiem i słodyczą” (wyd. Zysk & S-ka) wchodzi do księgarń nawiązująca do tego tytułu nowa książka Tomasza Kaźmierowskiego.

“Winnik. Krople z podróży” (Noart Wydawnictwo) to zbiór tekstów tego autora, których większą część opublikował jako felietony w ciągu ostatnich lat. Czasem to krótkie, lekkie notki i relacje, innym razem bardziej szczegółowe opisy ludzi, miejsc i wina. Zdarzają się też utwory zbliżone do eseju, często przesycone spostrzeżeniami historycznymi, kulturowymi, społecznymi, podróżniczymi i – nieodmiennie – enologicznymi.

Bogaty, nierzadko dowcipny język pozwala w tych krótkich tekstach szybko, choć z przygodami, przejść do meritum podanego czasem z nieoczekiwanymtwistem. Niepublikowane dotąd zdjęcia autora i zaprzyjaźnionych z nim polskich i zagranicznych fotografików i podróżników zostały tak dobrane, że stanowią tyleż integralną, co oryginalną cześć opowieści.

Kaźmierowski zabiera Czytelnika w rozmaite podróże daleko od utartego szlaku. Od prostych, niemal klasycznie enologicznych wrażeń z najciekawszych siedlisk Burgundii, Piemontu czy Libanu, po – równie lekko podane – kulturowe i historyczne eskapady. Wśród tytułowych kropli znalazły się także smaczki z historii sztuki, od Fra Angelico i Velazqueza, po Boudina i fowistów.

Wino niekoniecznie płynie u podstaw każdego tekstu, ale autor konsekwentnie trzyma się pryncypiów W.C. Fieldsa – Gotuję z winem, czasami nawet dolewam je do potrawy!

Książka od 10 lipca dostępna będzie w tradycyjnych księgarniach, w punktach Sceny Kulturalnej, a także w nietuzinkowym internetowym sklepie winiarskim101win.pl.

Więcej informacji na blogu: https://winnikkroplezpodrozykazmierowski.wordpress.com

Wiosennie, z tęsknoty za zielonym, rzucam się na wszystko co pierwsze, młode i wyhodowane już u nas, a nie sprowadzone z drugiego końca Europy, jeśli nie świata. Po pierwszych zielonych szparagach i pierwszych polskich truskawkach przyszedł czas na zielony groszek.

Jako że wciąż pogodowo jesteśmy w okolicach zimnej Zośki, został przygotowany na ciepło. Inspirowany klasycznym przepisem kuchni francuskiej na dodatek do ryb czy mięs, u mnie wystąpił w roli głównego dania obiadowego. Od oryginalnej cuisine przygotowaną przeze mnie potrawę odróżniały również cebulki: w oryginale tzw. perłowe, wobec ich braku z dużym powodzeniem zastąpione młodą polską dymką, a także bekon udanie ustąpił miejsca zasalanej słonince.

Zachęcam, bo to i pyszne i zdrowe i zielone = wymarzone na wiosnę, a co istotne bardzo smakowało również mięsożercom 🙂

Dla dwojga potrzebujemy:

– szklankę wyłuskanego zielonego groszku (poza sezonem z powodzeniem zastępujemy mrożonym);

– pęczek dymki;

– trzy ząbki młodego czosnku;

– 10 dkg solonej słoniny;

– jedną sałatę rzymską;

– pół szklanki śmietanki 30%;

– sól, pieprz świeżo mielony.

Czosnek obieramy i drobno siekamy. Dymkę myjemy i odcinamy ok.8-10 cm kawałki od strony cebulki, resztę możemy posiekać i dorzucić na samym końcu gotowania (ja akurat użyłam do innego dania). Słoninkę kroimy w kostkę. Sałatę myjemy i przepoławiamy wzdłuż. 

Na patelni wytapiamy słoninę na 'szklane’ skwarki. Dorzucamy czosnek i dymkę. Jednocześnie na patelni grillowej lub w piekarniku grillujemy obustronnie połówki sałaty. Do zeszklonej dymki dodajemy zielony groszek. Natychmiast zalewamy śmietanką, zagotowujemy. Mieszamy, solimy i oprószamy świeżo zmielonym pieprzem. Podajemy ze zgrillowaną sałatą.  Smacznego! 

 

Rzymska sałata jest jedną z moich ulubionych zielenin: pyszna jak wiele innych, zaś niezastąpiona, gdy mamy ochotę przygotować ciepły sos. Żadna ze znanych mi innych sałat nie udźwignie takiego treściwego wyzwania. Inna sprawa, że sama również, szczególnie w wersji baby wręcz bosko smakuje przygotowana na gorąco.

Ponieważ aktualna wiosna nie rozpieszcza jak dotąd temperaturami, naturalne o tej porze pragnienie zielonego warto wzbogacić treściwszym rozgrzewającym dodatkiem. Taką właśnie 'tłustszą’ sałatą rozpieszczałam podniebienia podczas ostatniej majówki w Domy w Pasymiu. Było pysznie, zatem polecam!

 

Dla dwojga potrzebujemy:

– główkę sałaty rzymskiej;

– cztery plastry boczku;

– cztery małe pomidory malinowe;

–  cztery ząbki czosnku;

– 2/3 szklanki śmietanki 30%;

– czarny pieprz świeżo zmielony, odrobina soli.

Sałatę myjemy i starannie osuszamy. Odcinamy głąb i liście układamy w naczyniu, w którym podamy naszą sałatę. Obieramy  sparzone wrzątkiem pomidory i kroimy w ósemki.

Jednocześnie na patelni na średnim ogniu prażymy plastry boczku (możemy dodać łyżkę oleju, jeśli boczek jest mało tłusty). Kiedy plastry są już zrumienione z obu stron i chrupiące, zdejmujemy je z patelni zachowując jednocześnie tłuszcz, jaki się wytopił i na nim podsmażamy, uważając, żeby się nie przypalił, posiekany drobno czosnek. Wlewamy śmietankę i mieszając zagotowujemy, ostrożnie solimy.

Na rozłożonych liściach sałaty rzymskiej układamy ósemki pomidorów oraz pokruszone z grubsza plastry boczku. Polewamy sosem i obsypujemy obficie świeżo zmielonym pieprzem. Możemy dodatkowo posypać grzaneczkami z żytniej bagietki lub obok podać kromkę świeżego wiejskiego chleba do wylizania talerzy. Smacznego 🙂

Że szaro, że buro, że zimno i znów poniedziałkowy poranek witamy w ciemnościach… że często się nie chce, a innym też często się nie chce… że do wiosny jeszcze wciąż daleko, a w radiu właśnie od świtu tylko o blue monday… Zatem na te wszystkie troski i smuteczki, warto przygotować coś nie tylko bardzo smakowitego, pysznie pachnącego i rozgrzewającego, ale przede wszystkim wspierającego nasz organizm.

I tu z pomocą przychodzi nam maleńka zielona jak wiosna młoda fasolka sojowa. Jej właściwości prozdrowotnych nie sposób przecenić: jest przede wszystkim znakomitym i kompletnym źródłem białka nie zwierzęcego pochodzenia. Dodatkowo bogata w żelazo, wapń, a także fitoestrogeny, które potrafią efektywnie złagodzić PMS. Udowodniono, że spożywanie soi znacząco wpływa na obniżenie zachorowalności na związane ze starzeniem choroby mózgu oraz dolegliwości kardiologiczne.  Sprzyja natomiast płodności  i utrzymaniu dobrego nastroju, co jedno z drugim nie pozostaje bez związku 😉 A to dopiero początek z długiej listy jej zalet!

Możemy przygotować ją najprościej, czyli w formie drobnej przekąski. Mrożoną, bo o świeżą nie będzie łatwo, wrzucamy do gotującej się osolonej wody. Gotujemy ok.15 min. Zjadamy na ciepło lub na zimno wyłuskując ziarenka ze strąków.

Jeśli uda się nam oprzeć i nie zjeść wszystkiego na raz, jej wykorzystanie w rozmaitych potrawach nie ma granic: świetnie sprawdzi się w sałatkach, w towarzystwie kaszy, ryżu, makaronów, ale też jako składnik potraw mięsnych. Ja dodałam ją ostatnio do krewetek w sosie z orzeszków ziemnych. Takie danie to wprost błogosławieństwo dla ciała i umysłu 🙂 Smakuje i odżywia, a wszystkie składniki pracują na nasz dobrostan.

Dla dwojga na danie główne:

– 300-400 g surowych obranych krewetek pozbawionych przewodów pokarmowych;

– kubek wyłuskanej fasolki sojowej;

– trzy ząbki czosnku;

– trzy łyżki masła orzechowego;

– pół puszki pomidorów lub dwa świeże;

– mała puszka mleczka kokosowego;

– szczypta płatków chili, sól, łyżeczka cukru brązowego.

Czosnek obieramy i siekamy, przesmażamy na dwóch łyżkach oleju, dodajemy pomidory i masło orzechowe. Mieszając mocno podgrzewamy, dodajemy przyprawy i mleczko kokosowe. Kiedy całość ponownie się zagotuje wrzucamy krewetki i fasolkę. Mieszając trzymamy na ogniu trzy minuty i gotowe. SMACZNEGO!

 

Jedno z pierwszych wspomnień prawdziwego i nie-do-opisania luksusu łączy się ze śniadaniami w hotelach Orbisu sprzed przełomu. Podobnie, jak i dziś, zarówno Grand w Sopocie, jak i Kasprowy w Zakopanem, a także wiele innych były również wówczas, a może wówczas nawet bardziej, synonimami elitarnej rozrywki dla nielicznej 'elity’. To, co z perspektywy jeszcze dziecka najbardziej utkwiło w mojej pamięci, to… sposób podawania jajecznicy. Otóż świeżo usmażoną na maśle przynoszono do stolika na maleńkiej gorącej patelence – to dopiero był szczyt zbytku i luksusu 🙂

Tym bardziej ucieszyło mnie, że w ramach rozmaitych odcieni mody na retro, w ofercie marki Ballarini pojawiły się prześliczne maleńkie patelenki do przygotowania i serwowania potrawy dla jednej osoby. Są piękne (ach, te miedziane uchwyty!), oczywiście przystosowane do indukcji, ale przede wszystkim zapewniają unikatowy sposób podania pyszności, która niemal nie stygnie, dzięki temperaturze naczynia!

Ze względu na kończący się sezon, mnie skusiły do przygotowania grzybów w dwóch odsłonach: klasycznej włoskiej przystawki, czyli funghi porcini z czosnkiem i natką pietruszki oraz jaja sadzonego na grzybach. Wyszły pysznie! Zapraszam!

Dla dwojga na nie obciążającą kolację lub solidne śniadanie potrzebować będziemy:

–  trzech/czterech niewielkich borowików (poza sezonem z powodzeniem mogą być mrożone);

– dwóch kapeluszy Portobello;

– trzech-czterech dużych pieczarek;

– dwóch ząbków czosnku;

– pół natki pietruszki;

– dwóch jaj zerówek;

– dwóch łyżek masła;

– sól, świeżo zmielony pieprz.

Czosnek obieramy i siekamy. Borowiki oczyszczamy, portobello i pieczarki obieramy. Grzyby kroimy w grube plastry. Siekamy natkę pietruszki. Na rozgrzanym maśle na dwóch mini patelniach przesmażamy czosnek, dodajemy grzyby, solimy, pieprzymy. Trzymamy na ogniu maks 10 minut, po czym do jednego z naczyń dodajemy natkę pietruszki, a na drugą patelnię ostrożnie wbijamy jaja. Kiedy się zetną białka, oba dania są gotowe. SMACZNEGO!  

Z tęsknoty za soczystymi węgierskimi brzoskwiniami, którymi w Budapeszcie zawsze żywiłam się od rana do wieczora przez cały sierpień, nieuleczalnie codziennie kupuję brzoskwinie, wciąż łudząc się, że już tym razem to one na pewno smakować będę tak samo jak ponad dwadzieścia lat temu. Jak łatwo się domyślić, zawsze jest to doświadczenie rozczarowujące. Nie przeszkadza mi to kontynuować poszukiwań, a z nabytych brzoskwiń poza tymi w winie, przeważnie przygotowuję sałatki z dużą ilością ziół.

Moja ulubiona to połączenie obranych lub nie dojrzałych brzoskwiń ze śliwkami, bazylią, miętą i odrobiną pigwowej nalewki przywożonej przez Przyjaciela domu z Podlasia. Znakomicie sprawdzają się też połączenia z borówkami, jeżynami, morelami oraz nacią kolendry. Na śniadanie, lunch lub podwieczorek w te ostatnie dni tegorocznego lata znakomite 🙂

Dla dwojga na letnie śniadanie:

– dwie brzoskwinie

– cztery śliwki

– pół garści liści świeżej bazylii

– pół garści liści świeżej mięty

– 50 g nalewki lub likieru

Owoce myjemy, kroimy w mniej więcej podobnej wielkości kostkę. Liście bazylii i mięty rwiemy na drobne kawałki. Mieszamy owoce z ziołami i nalewką. SMACZNEGO!

 

Wszyscy, którzy gotują częściej niż raz w tygodniu, mają w kuchni swoje ulubione utensylia. W każdej z kuchni, w której zdarzało mi się i zdarza gotować, z pewnością znajdziecie ulubiony rozmiar płaskiego garnka o sporej średnicy 28cm. Nic na to nie poradzę, że bez niego pozbawione jest terapeutycznej roli risotto, a krewetki zwyczajnie w świecie inaczej smakują. W takim też garnku na poprawę nastroju smażę (podwójnie!) domowe obowiązkowo grube frytki.

Nie trudno się domyślić, że naczynie to zajmuje najwięcej miejsca w szufladzie z garnkami, a o korzystaniu z niego z mikro kuchniach ślicznych wnętrz wielkomiejskich hipsterów czy jachtów wyliniałych wilków morskich należałoby wręcz zapomnieć na zawsze! I tu niespodzianka 🙂 Znana włoska marka #Ballarini proponuje do takich okoliczności garnek pełnowymiarowy, ale ze sprytnie składanymi uchwytami.

Sprawdziłam! Na malutkiej dwupalnikowej kuchni jachtu udało się wyczarować smakowite szafranowe risotto milanese z polskim, jak na akwen przystało, serowym akcentem, a dodatkowo to czego nie dokończyliśmy, dzięki składanym uchwytom garnka swobodnie przechowało się w mini lodówce tejże jednostki pływającej! Można? Można! Zdecydowanie polecam 🙂

Dla czteroosobowej załogi potrzebujemy:

– 1 szklankę ryżu arborio lub carnaroli

– jedną cebulę cukrową

– cztery ząbki czosnku

– dwie szczypty szafranu

– 3/4 szklanki wytrawnego białego wina

– jedną szczyptę suszonego pepperoncino (najlepsze z Kalabrii)

– płaska łyżeczka soli

– świeżo mielony gruby pieprz czarny

-150 gr sera Parmigiano Reggiano lub jak w moim przypadku Bursztyna, Szafiru lub Grand Radamera ze Spomlek

– dwie łyżki masła klarowanego lub oliwa / olej

Cebulę i czosnek obieramy i drobno siekamy. Przesmażamy na maśle (szczególnie, jeśli nie będziemy wykorzystywali bulionu) lub oliwie/oleju. Kiedy cebula się zeszkli, dodajemy szafran i pepperoncino, wsypujemy ryż i mieszając przesmażamy go, aż zacznie robić się lekko szklisty. Zalewamy winem, odparowujemy. Solimy. Jeśli dysponujemy własnym bulionem powoli partiami zalewamy ryż w miarę wchłaniania płynu. Jeśli nie, tak samo postępujemy z wrzątkiem. Kiedy ryż dochodzi, ale wciąż pozostaje al dente, dosypujemy starty ser.

Intensywnie mieszamy i zestawiamy z ognia. Po trzech minutach risotto milanese jest gotowe. Podajemy obsypane grubo zmielonym czarnym pieprzem. SMACZNEGO!   

 

Przeczytałam ostatnio bardzo ciekawy artykuł na temat udowodnionego naukowo działania zapachów. I niby większość z nas wie, że łatwiej zaśniemy kiedy nasza poduszka pachnie lawendą, ale że naukowcom udało się to zamknąć w udowodnionej tezie, to jednak robi wrażenie. Co jeszcze odkryli? Że zapach cynamonu sprzyja zapamiętywaniu, a cytrusów – koncentracji. Oraz że większość z nas zareaguje uspokojeniem, kiedy poczujemy zapach potrawy pochodzącej z kuchni naszego rodzinnego domu. Pewnie się nie pomylę: dla wielu będzie to zapach domowego rosołu.

Nie często zdarza mi się gotować rosół, ale kiedy już mruga na kuchni, nieodmiennie przywołuje wspomnienia mikro kuchni mojej Mamy, wielkiej opalanej drewnem kuchni Babci Adeli czy kuchni Babci Marianny, do której wchodziło się wprost z ogrodu. O licznych kuchniach moich Cioć nie wspominając! I tak, ten zapach i te wspomnienia zdecydowanie działają kojąco!

Mojemu ostatniemu rosołowi postawiłam nadać charakter orientalny i w tej roli sprawdził się znakomicie.

 

Wzbogacony o świeże liście szpinaku, leciutko podsmażone krewetki, surowego łososia i kolendrę zniknął z talerzy w tempie błyskawicznym. Dodatkową atrakcją był całkiem nie dawno odkryty makaron gryczany, który bardzo polecam 🙂

 

 

Dla dwojga zestresowanych i/lub przewianych i/lub na kacu potrzebujemy: 

 – na rosół: 0,5 kg udźca indyka + dwie nogi kurczęcia + nóżkę kaczą + ok.300 gr włoszczyzny + kilka ziaren ziela angielskiego + kilka ziaren pieprzu w ziarnach + dwa liście laurowe + jedna cukrowa opalona nad gazem lub w piekarniku cebula + dwa ząbki czosnku obrane przecięte na pół + 3 cm korzeń imbiru + 1/3 szklanki dobrej jakości sosu sojowego + kilka kropel oleju sezamowego + trzy łyżki sosu ostrygowego;

– dziesięć-dwanaście większych krewetek surowych, obranych, pozbawionych przewodu pokarmowego + łyżka masła + posiekane dwa ząbki czosnku;  

– dwie garści liści świeżego szpinaku;

– ok.200 g filetu z łososia bez skóry, bardzo dokładnie pozbawionego ości; 

 – garść liści kolendry.

 

Gotujemy rosół: zalewamy umyte mięso zimną wodą, zagotowujemy, zmniejszamy ogień i zbieramy szumowiny. Dorzucamy włoszczyznę, ponownie zagotowujemy i zmniejszamy ogień do 'mrugania’. Dokładamy resztę składników. Gotujemy dwie-trzy godziny. Przecedzamy. 

 

Makaron gotujemy 3 minuty i odcedzamy. 

Łososia tniemy w sporą kostkę. krewetki przesmażamy minutę na maśle z czosnkiem.

Miseczki, w których podamy naszą zupę wykładamy szczodrze liśćmi szpinaku, na środku zwijamy makaron gryczany.  Układamy osączone z masła krewetki z plasterkami czosnku oraz łososia. Zalewamy wrzącym rosołem. Dekorujemy grubo przesiekaną natką kolendry. SMACZNEGO! 

 

ekuchareczka.pl
Najcześciej komentowane
eKuchareczka - blog o gotowaniu, kulinariach, karmieniu