Po raz kolejny w ostatni weekend przyszło mi przekonać się, że niewiele, żeby nie powiedzieć, że wcale, jest rzeczy czy zdarzeń mogących równać się skalą przyjemności z wyprawieniem nieco bardziej uroczystego obiadu dla Moich Najbliższych! Panie Boże spraw, oby wiele następnych tego rodzaju wydarzeń przede mną!


Tym razem urodziny Seniora Rodu zobowiązywały do sięgnięcia do tradycji, najchętniej z jednoczesnym nawiązaniem tematycznym do obyczajów myśliwskich. Ponieważ w obiedzie szczęśliwie uczestniczyć miały Dzieci, postanowiłam wykluczyć jako zbyt silnie pachnące, być może pochopnie, bo kto wie? mięso dzika oraz jelenia. Bardzo mi zależało na zającu, ale świeżego już podzielonego na części znaleźć mi się nie udało (przy okazji, jeśli ktoś ma miejsce do polecenia – poproszę), a cały zamrożony zając jakoś przerósł nawet w wyobraźni moje możliwości wytrzymania. Na placu boju pozostała zatem sarnina, którą w dużym wyborze posiada Befsztyk na Puławskiej, wprawdzie okazało się, że świeżej akurat niet, ale mrożone piękne combry dojechały na szczęście w czasie wystarczającym do ich zamarynowania.

Przepis zaczerpnęłam z biblii zawsze niezawodnego Maćka Kuronia i jedynie lekko go zmodyfikowałam pod kątem upodobań Moich Bliskich. Rozmrożone combry sarnie w ilości aż czterech (jak się okazało dwa byłyby całkowicie wystarczające dla pięciu osób dorosłych i dwóch dorastających) wyfiletowałam starannie z najmniejszych żyłek i tłuszczyków (Pies Mister kompletnie oszalał :-), przekroiłam każdą sztukę na pół i ciasno ułożyłam w naczyniu do marynowania, uważnie każde mięsko obtaczając w grubo zmielonej soli, pieprzu oraz utłuczonych owocach jałowca, całość lekko podlałam mocno pachnącym ginem, z braku klasycznej jałowcówki. Marynowałam przez dwanaście godzin.

Półtorej godziny przed rozpoczęciem urodzinowego obiadu obłożyłam każdy comber grubo krojoną w plastry słoniną i zalałam 200 ml klarowanego masła (myślę, że spokojnie można dać mniej, taką większą połowę). Wstawiłam do nagrzanego do 220 stopni piekarnika na dwadzieścia minut, po czym za radą Macieja Kuronia zmniejszyłam temperaturę do 180 stopni i piekłam kolejną godzinę. Wyjąwszy, zdjęłam i, ku rozpaczy co poniektórych, wyrzuciłam słoninę, a mięso zalałam zagotowaną śmietaną z mąką i odrobiną soku z cytryny. Piekłam jeszcze siedem minut.

Combry podałam wyjęte z pieca, cały sos z brytfanny zlewając do rondelka i porządnie zagotowując i serwując obok, wraz z klasycznymi tartymi buraczkami i tłuczonymi ziemniakami. Nadprogramowe combry z sosem goście zabrali na wynos, a urodzinowy obiad uznany został za udany 🙂

Czego potrzebujemy?

– 2 kg combrów z sarny,

– pół kg dobrej jakościowo słoniny,

– pieprz, sól, około 50 ziaren jałowca,

– dwa kieliszki ginu/jałowcówki,

– trzy kubeczki śmietany 18 procentowej,

– półtorej płaskiej łyżki mąki,

– sok z jednej cytryny.