Ostatnio w jednym z luksusowych kolorowych magazynów, które pochłaniam nałogowo, przeczytałam sugestię szefa kuchni jednego z najbardziej luksusowych hoteli w wawie, jakoby dobrze urozmaicona i stosownie do czasów ubogacona kuchnia polska mieściła w sobie pozycję ‘sałatka szefa’.
Przyznam, że jakkolwiek nie byłabym otwarta na nowości, chętna do wypróbowania udziwnień i zdecydowana w dążeniu do smakowania również kontrowersyjnych różności, to jednak sugestię, jakoby w fantastycznej kuchni polskiej pełnej pierogów, żurków, gołąbków, leniwych i zasmażki, smalcu oraz małosolniaczków, mieściła się amerykańsko banalna kompozycja sałat, szynki, żółtego sera oraz marchewki, uznałam za wartą dżihadu! Panu Pawłowi Suchenkowi proponuję sięgnąć do doprawdy dowolnej książki kucharskiej poświęconej kuchni polskiej autorstwa dowolnego autorytetu celem przekonania się, że sałatka takowa jest definitywnie wirtualna – a i to jest wielce delikatny eufemizm!
Mimo że na co dzień nie gotuję klasycznie po polsku, uważam że polskie jedzenie wraca do łask bardzo wielowymiarowo. Od tradycyjnie tłustego modelu chłopskiego w wydaniu ciemny chleb + smalczyk + ogórek kiszony (w roli prowodyra niewątpliwie Kościuszko z jego knajpami – swoją drogą świetny wywiad w niedawnych jubileuszowych Wysokich Obcasach, obecnie najsmakowitszy smalczyk w Oycowiźnie przy drodze z Piaseczna do Magdalenki) po elegancko i wykwitnie napuszoną kuchnię Gesslerowej, ze skomplikowanymi, czasem nazbyt pretensjonalnymi nazwami potraw, niewątpliwie natomiast składnikami definitywnie z najwyższej i najświeższej półki (bardzo polecam smakowite ‘Kocham gotować’ jej autorstwa).
Osobiście uwielbiam kilka polskich specjalności, wśród nich kultowy-nie-do-podrobienia barszczyk mojej Mami (również w odsłonie postnej wigilijnej) oraz sandacza po polsku, którego w wersji pierwotnej pierwszy raz zjadłam wiele lat temu w Dyspensie (dziś niestety nie ma już tej pozycji w menu) przy Mokotowskiej.
Próbując w chwili desperacji i tęsknoty za domemi odtworzyć barszcz, ugotowałam przede wszystkim dobry tłusty rosół. Od czasu, kiedy rosół w pensjonacie Villa Sedan w Sopocie autentycznie uratował mi życie dzień po ekstremalnym spożyciu, uznaję że prawdziwy jest tylko taki z trzech rodzajów mięs. Toteż, jeśli tylko mam taką możliwość gotuję około trzech litrów wody na bardzo małym ogniu z dwiema-trzema dużymi nogami kurczaka, sporym kawałkiem indyka oraz jedną lub dwiema nogami kaczki. Do tego dosypuję paczkę mrożonej włoszczyzny Horteksu, obowiązkowo ziele angielskie, listki laurowe oraz dużo pieprzu w ziarenkach. Wywarowi potrzeba będzie minimum dwóch godzin, w ideale pół dnia.
W oddzielnym garnku gotuję umyte nie obrane buraki w ilości kilku, co najmniej sześciu – siedmiu. Po około 30-40 minutach studzę je, obieram i ścieram na grubej tarce, dodaję do rosołu. Nieco solę oraz dosypuję łyżkę brązowego cukru. Trzymam na małym ogniu, starając się nie dopuścić do gotowania, ponieważ barszcz straci nam kolor. Wyjmuję mięso, którym ku uciesze wszystkich domowników żywię Psa oraz całą resztę przecedzam przez gęste sito. Gotowe! Bardzo tłusty i bardzo esencjonalny, mimo braku zakwasu, barszczyk, prawdopodobnie z tego też powodu zupełnie nie kwaśny 😉
Co do sandacza, to oczywiście kluczowa jest jakość ryby, którą w zależności od osobistych upodobań gotujemy w niewielkiej (takiej żeby tylko przykryła rybę) ilości wody lub gotujemy na parze lub pieczemy. Tak czy owak proces ten trwa krótko 🙂. W osobnym małym rondelku podgrzewamy masło. Wbrew zaleceniom dietetyków im więcej tym lepiej 🙂 Dodajemy do niego posiekane jajka na twardo, w ilości co najmniej dwóch na jedną porcję. Pieprzymy, odrobinę solimy. Podajemy rybę polaną sosem w towarzystwie młodych (właśnie się zaczynają!) ziemniaków posypanych koperkiem. Moim zdaniem flagowe danie kuchni polskiej, którym śmiało można rozpoczynać zaprzyjaźnianie z naszymi specjalnościami każdego cudzoziemca. P Y C H A ! ! !
Na barszcz zdecydowanie nie postny potrzebujemy:
– dwie duże nogi kurczacze
– spory, co najmniej pół kilogramowy, kawałek indyka, im tłustszy, tym lepszy, o co w indyku nie łatwo 😉
– dwie nogi kaczki
– paczka mrożonej włoszczyzny Horteksu
– dziesięć-piętnaście ziarenek ziela angielskiego
– tyle samo ziarenek pieprzu
– pięć-siedem liści laurowych
– kilka szczypt soli
– łyżka cukru
– osiem buraków.
Sandacz po polsku:
– po jednym sporym filecie sandacza na osobę
– po dwa jajka ugotowane na twardo, posiekane na osobę
– co najmniej ćwiartka masła na osobę
– sól, pieprz.