Nareszcie mamy prawdziwe lato z upałem, który natychmiast nastraja wagarowo. Jadąc do pracy pustymi ulicami wawy, mam ogromną ochotę zaparkować gdzieś po drodze i udać się do parku celem spożycia lodów na patyku względnie zimnego musującego wina, obowiązkowo w seksownym towarzystwie, bez docierania do biura już wcale. Ach, jak byłoby pięknie!
Z drugiej strony co chwila ktoś wraca z wakacji i oczywiście opowieściom nie ma końca. Myślę, że już do końca lata, a być może nawet roku, nikt nie przebije opowieści Mojego Brata, który miał wielkie szczęście spędzić dłuższą chwilę w zjawiskowej Toskanii. Ponieważ oczywiście trzeba przywieźć stamtąd mnóstwo dobra, na czele z winem, udali się całą rodziną w poszukiwaniu najodpowiedniejszej lokalnej winnicy. Minąwszy wystarczająco wiele, wspięli się wreszcie krętą drogą ku wybranej. Pewne zdumienie wywołały przydrożne informacje nawiązujące do … Mozarta. Ale dopiero na miejscu okazało się, że cała winorośl w wybranej winnicy non-stop-kolor… słucha muzyki Mozarta!
Lokalny uniwersytet postanowił łożyć na eksperyment udowadniający zbawienny wpływ na winorośl twórczości tego genialnego artysty. Prawdopodobnie ktoś postanowił sprawdzić, czy również na rośliny działa tzw. efekt Mozarta. U ludzi zbawienny wpływ tej muzyki z powodzeniem udowadnia się już od ponad pięćdziesięciu lat! Warto wiedzieć, że wzrasta nam kreatywność, poprawia się pamięć, wzrasta koncentracja. Przed gorącą letnią randką jak znalazł 🙂 Co do wina natomiast, muszę przyznać, że z pewnością bardzo smaczne, jakkolwiek zupełnie nie do odróżnienia od swoich zdecydowanie muzycznie nie wyrobionych braci.
Z podróży mojego Brata otrzymałam kilka bardzo smakowitych prezentów, w tym absolutnie zjawiskowe kapary w soli. Istne odkrycie! Przyznam, że bardzo lubię kapary, jednak jakoś do tej pory zawsze kupowałam takie w zalewie, te w soli po prostu startują w innej lidze, rzec by trzeba w Serie A w stosunku do najpospolitszej okręgówki. Użyłam ich ostatnio do dość oryginalnej sałaty w ramach odżywiania się podczas narastającej kanikuły.
Roszponkę udekorowałam bardzo bogato: wędzoną makrelą prosto z lodówki, helskimi anchois z oleju oraz schłodzonym upieczonym w szałwii, estragonie, miodzie i odrobinie balsamico łososiem. Żeby odrobinę przełamać słoność i pikanterię, dodałam kilka pokrojonych w ósemki bardzo dojrzałych śliwek węgierek. Całość polałam sosem z jogurtu z domieszką majonezu, trzema ząbkami czosnku, solą, pieprzem, odrobiną cukru.
Tak przygotowaną zimną przekąskę ze względu na jej trudny do zanegowania na bogato wypasiony charakter potraktowałam jako danie główne, a na przystawkę było kultowe caprese, a więc obrane ze skóry przesłodkie pomidory malinowe z towarzyszeniem mozarelli, najlepszej oliwy oraz listków świeżej obłędnie pachnącej bazylii. Caprese to dla mnie kompletne doświadczenie słodkiego gorącego tete-a-tete upalnym latem, a w każdym razie ma kompletny spełnienia jego smak 🙂
Czego potrzebujemy?
Na caprese w roli antipasti:
– mozzarellę, oczywiście najlepsza byłaby z bawolego mleka, ale ‘krowia’ też się obroni
– po dwa pomidory malinowe na jeden ser
-bardzo dobrej jakości oliwa z oliwek (w słonecznej Italii za takową uznają tą z Toskanii właśnie)
– świeża bazylia.
Na sałatę w roli dania głównego:
– opakowanie roszponki
– puszka anchoisów helskich w oleju
– jedna wędzona makrela
– około 300 gr kawałek łososia
– marynata do łososia: płaska łyżeczka estragonu, płaska łyżeczka szałwii, łyżka miodu, pół łyżeczki balsamico, 1/3 szklanki oliwy
– około 10 dojrzałych śliwek węgierek
– na sos: opakowanie jogurtu naturalnego, dwie łyżki majonezu, trzy ząbki czosnku, szczypta soli, sporo świeżo zmielonego pieprzu, płaska łyżeczka brązowego cukru.