Z rozrzewnieniem wspominałam ostatnio wakacje spędzane w ośrodku wypoczynkowym nad pięknym jeziorem niedaleko Piszu. Okolica całkiem dzika sprzyjała rozmaitym inicjacjom. To tam właśnie uczyłam się pływać, tam samodzielnie łowiłam pierwsze ryby, tam również kilka lat później wypiłam pierwsze piwo – łomżyńskie, jeszcze butelkowane w małych tzw. granatach.
Wspomnienia te wywołane zostały… poprzez sardynki, które w formie pięknych świeżych filetów przyjechały z BlackCaviar.pl. Z pewnością nie była to mała inwestycja, ale w charakterze pozwolenia sobie na niezbyt częsty luksus, sprawdziła się bardzo smakowicie. Pachnące wolnością i przestrzenią sardynki w pierwszej kolejności wylądowały na grillu dosłownie na trzy minuty. Pycha! To one właśnie przypomniały smak płotek własnoręcznie łowionych na pierwszą wędkę z leszczyny…
Kolejnym, w przypadku sardynek chyba najbardziej oczywistym, sposobem ich podania było krótkie usmażenie ich w głębokiej oliwie. Umyte i bardzo starannie osuszone filety przecięłam wzdłuż kręgosłupa. Wrzuciłam na rozgrzaną, ale nie dymiącą, oliwę. Smażyłam po półtorej minuty z każdej strony. Podałam osączone z nadmiaru oliwy przy pomocy papierowego ręcznika, jedynie z dodatkiem grubej soli i różowego pieprzu.
Dla dwóch osób potrzebujemy:
– 0,4 kg filecików sardynek
– 200 ml oliwy z oliwek, nie musi być z pierwszego tłoczenia
– sól, pieprz różowy
Łączny koszt to około 45 zł.