…czyli dziś, a także wczoraj i przedwczoraj, byłam, podobnie jak większość z nas, szczególnie blisko z moimi Bliskimi, którzy już są po drugiej stronie.

Zapalam świeczkę, celebrując Zaduszki i myślę o:

Moim Wujku, twardym i prostolinijnym facecie z Mazur, co za kołnierz nie wylewał, za to jak uścisnął, to nie trzeba było się domyślać, że na życie zarabia wyrębem lasu. Jego Żona Krystyna prowadziła bardzo lokaleską i do dziś, choć już tego nie robi, godną polecenia knajpę ‘Pod żubrem’ na Mazurach.

Mojej Babci Adeli, która przekarmiała absolutnie wszystkich w każdych okolicznościach i robiła najlepsze na świecie parowańce, a także gigantyczne pierogi z serem podawane obowiązkowo z tłustą śmietaną, cukrem i cynamonem – cała rodzina ścigała się, kto zje najwięcej, z tego co pamiętam rekord oscylował wokół cyfry ‘czterdzieści‘ – dziś dla mnie NIEWYOBRAŻALNE!

Moim Dziadku Marianie, który walczył na wojnie, a potem również w życiu, który był fanem prostego życia, a więc uwielbiał suchą kiełbaskę i bardzo długie spacery po lesie. Z lasu skądinąd przynosił znakomite maślaki, kurki, zielonki… Moja Mami ma Jego oczy.

Tych dwoje połączyła Wielka Miłość. Moja Babcia uciekła w wieku bardzo młodocianym z moim Dziadkiem, który Jej rodzicom wydawał się zdecydowanie nieodpowiednim kandydatem ;-).

Moich Pradziadkach ze strony Taty, których nigdy nie poznałam, a którzy rozpieszczali Mojego Ojca w sposób całkowity i nieogarnialny J podsuwając pod nos same frykasy.

Mojej Babci Mariannie, co to obiady niedzielne dla co najmniej dwudziestu osób trzaskała co tydzień bez jęknięcia. Gotowała przepyszny rosół z własnej roboty cieniusieńko siekanym makaronem, uwodząco słodką czerninę, faszerowanego kurczaka… Piekła znakomite przebogato wypełnione słodkimi rodzynkami baby drożdżowe, co świeżość utrzymywały ze dwa tygodnie!

Moim Dziadku Dionizym, który był prawdziwą Głową Rodziny. Dziś coraz więcej z Niego widzę w moim Ojcu. Uwielbiał się przemieszczać i do ostatnich swoich dni potrafił zaskoczyć niespodziewaną wizytą. Zawsze doceniał moje małe i duże sukcesy – do zwięzłej i dość oszczędnej w słowa pochwały dołączał opakowanie Delicji (w latach osiemdziesiątych!!! – musiał chyba mieć tajne układy ze wszystkimi ekspedientkami w okolicy), czasem uzupełnione o zaskórniaczek. Niewątpliwie był dwustuprocentowym macho, który z przyjemnością i ze smakiem zasiadał do wspomnianych wyżej pysznych niedzielnych obiadów, którym obowiązkowo towarzyszyła mała zimna wódeczka, a odrośnięte dzieci (szczęściem zdążyłam się na ten karygodny proceder załapać!) czasem częstowane były trójniakiem.

Moim Stryju Leszku, którego Żona i Córki przygotowały wczoraj fantastyczny przebogaty obiad, zakończony ‘jedynie’ czterema ciastami własnej roboty. To one wspaniałomyślnie podzieliły się oryginalnym przepisem na słodkawą (bo może być też wersja kwaśna!) czerninę. WIELKIE DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO! Stryj Leszek uwielbiał kurczaka z ‘nadzionkiem’ (fantastycznym, jeszcze kiedyś o nim będzie), a zwłaszcza uwielbiał skrzydełka tegoż kurczaczka. Po solidnym niedzielnym obiedzie w wyłącznie męskim (!) gronie Dziadka Dionizego, Mojego Tinia oraz Mojego Brata grywali obowiązkowo w tysiąca.

Mojej Cioci Helence, która odeszła bardzo niedawno, a która prowadziła niezwykle otwarty dom i zawsze można było wpaść znienacka, a Ciocia zapewniając, że po prostu NIC w domu nie ma, piętnaście minut później stawiała na stole parujące półmiski z grubaśnymi kotletami schabowymi, cztery razy bardziej wypasionymi kotletami mielonymi, pieczonymi kurczakami, ziemniakami solidnie okraszonymi tłuszczykiem spod tychże kotletów itd.itp… Pusty talerz oznaczał natychmiastowy sygnał do nałożenia kolejnej porcji 🙂

Moim Stryju Józefie i Jego Żonie, w rodzinie zwanej Stryjenką, małżeństwie dystyngowanych lekarzy. Między innymi Jego fachowej wiedzy zawdzięczam, że w ogóle jestem… Kiedy świadomie już się znaliśmy, zawsze interesowało Go, co u mnie słychać i jak sobie radzę. Pozwalał mi też bez końca zagłaskiwać na śmierć swojego pięknego i dumnego polującego wyżła o imieniu Gryf, który tak naprawdę był definitywnym pieszczochem z urodzenia 😉 Jego Żona Ciocia Irenka Stryjenka robiła słodką delikatną jak puch szarlotkę ze smakowicie chrupiącym bezą wierzchem, poza tym że obok swojej zawodowej i rodzinnej aktywności dość regularnie urządzała wielkie i smakowite przyjęcia, tak zasiadane (bardzo eleganckie!) jak i stojące – dziś powiedzielibyśmy o nich ‘wypasione’ 🙂

Korzenie są bardzo ważne…

Czego potrzebujemy do ugotowania czerniny?

– mięso z kaczki + warzywa + przyprawy, z czego gotujemy rosół

– suszone gruszki + suszone śliwki + cukier, z czego gotujemy kompot

– krew z kaczki dokładnie rozcieramy z łyżką mąki

– odcedzamy rosół i zagotowujemy, następnie mieszając dodajemy roztartą krew oraz kompot z suszu

– można dodać trochę powideł śliwkowych (przetartych przez sito)

do smaku można dodać również trochę octu od marynowanych gruszek (bo jest słodko-kwaśny)

– do tego już tylko makaron – najlepiej łazanki.