Prawdopodobnie gdyby nie pandemia, nie odważyłabym się przygotować dorsza skreia, inna sprawa, że we wcześniejszych latach dostępny był głownie dla sieci horeca. A tak z wielkiej tęsknoty za wysublimowanym restauracyjnym menu, ale też z tytułu sąsiedztwa kilka miesięcy temu otwartego sklepu rybnego sieci Gadus, przyrządziłam skreia już drugi raz w ostatnich dniach. I bez fałszywej skromności powiem: to była najlepsza ryba ever! Oczywiście w 90% to zasługa wybitnej jakości produktu! Także, Gadus, brawa i oklaski! Pozdrawiam serdecznie wszystkie przesympatyczne i mega kompetentne Panie z Alei Rzeczypospolitej na warszawskim Wilanowie 🙂

Skrei (z norweskiego 'wędrowiec’) to po prostu sezonowo (od lutego do kwietnia) odławiany dorsz. W Norwegii, skąd jest dostarczany, nazywany złotem Lofotów, jako że to właśne tam się go odławia, kiedy osiągnąwszy dorosłość w Morzu Barentsa zmierza na tarło. Jedyne 600 km 😉 Także w momencie połowu jest po naprawdę solidnym treningu, zdrowej, bo różnorodnej diecie i w pełni dorosłych sił.

Ostatnią polędwicę skreia udusiłam w porach, czyli sposób prosty i przepyszny. W tym celu na klarowanym maśle przesmażyłam pokrojone w półplasterki pory, oczywiście tylko białe części, przyprawione jedynie solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Kiedy były już ładnie skarmelizowane, na środku dużego garnka o grubym dnie ułożyłam kawałki dorsza pomiędzy odsuniętymi na boki porami. Przykryłam i dusiłam dosłownie kilka minut. Oczywiście, grubsze kawałki, bo tym najcieńszym wystarczy minuta – dwie.

Podałam z płatkami soli morskiej.

Jedzcie skreia, jest nie tylko przepyszny, ale też pełen omega3, no i przede wszystkim totalnie niskokaloryczny, co po roku pandemii jest nie do przecenienia 🙂